A przecież mieliśmy nurkować. Marzyły nam się nurkowania na słynnych wyspach archipelagu Koh Similan. Trzeba przyznać, że nasze dotychczasowe snorklingi, z reguły bardzo przyjemne, ale nie były znów jakieś spektakularne. Owszem, morze obfituje w ryby rozmaitej maści, ale rafy niestety w wielu miejscach obumarłe i poszarzałe, Przeczytałam gdzieś, że tutejsze rafy ucierpiały głównie nie za sprawą tsunami, lecz wskutek działalności człowieka oraz zbyt długo utrzymującego się ciepłego prądu morskiego. Z całą pewnością nurkowanie pozwoli nam zobaczyć więcej.
W Khao Lak pełno agencji nurkowych, wstępujemy do jednej z nich.
Upss… Przyjazny właściciel Duńczyk przedstawił nam koszty jednego dnia na Similanach z dwoma nurkowaniami, sprzętem, odświeżeniem naszych nurkowych umiejętności, lunchem i „full wypasem” na łodzi. Wyszło prawie 1800zł za dwie sztuki. I jeszcze trzeba szybciutko podejmować decyzję bo łodzie są „fully booked”. Dwa nurkowania, kilka godzin kolebania się na łodzi i gin tonic za tyle kasy? No nie. Wyobrażamy sobie całe gromady nurków okupujące nurkowe miejsca wokół Similanów i jednak odchodzi nam ochota. Nie jesteśmy aż tak zdeterminowani.
Zamiast nurkowania wybieramy więc relaksujący dzień na rajskiej wyspie Koh Tachai. To jedyna tzw „standardowa” wycieczka w trakcie całych naszych wakacji.
I to była dobra decyzja. Wygląda na to, że nasze ciała rozpaczliwie domagały się odpoczynku. I na Koh Tachai mogliśmy spędzić czas na pełnym luzie, ciesząc się „pocztówkowym kiczem” turkusowej wody, białego, lśniącego w słońcu piasku i zieleni lasu deszczowego.
Morze tym razem było spokojne i nawet nasz speedboat o romantycznej nazwie „Je t’aime” łagodnie pruł fale. Nasz przewodnik - rastafariański freak z dredami śpiewał kawałki reggae, przygrywając sobie na ukulele.
Spacerowaliśmy po lesie deszczowym szukając lądowych krabów, ślimaków o wyjątkowej lewoskrętnej muszli i nietoperzy, zwisających z gałęzi w koronach drzew.
Na Koh Tachai występują rzadkie gatunki lądowych krabów. Znajdowaliśmy je ukryte w konarach drzew, w chłodzie i cieniu. Chicken crab (krab – kurczak) – przysmak Mokenów z Koh Surin, jest dość duży i wydaje odgłosy podobne do małych kurcząt. Samiec ma jedne szczypce dłuższe, przystosowane do walki. Hermit crab (zamknięty krab) ciągnie za sobą wielką muszlę, by schować się w niej w razie niebezpieczeństwa. Niestety muszli jest coraz mniej. Zbierają je turyści i miejscowi, by potem sprzedać w sklepach z pamiątkami. Bywa więc, że kraby jako muszlę anektują porzuconą przez turystę puszkę po piwie.
Snorklowaliśmy długo i namiętnie i z łodzi i z plaży, zachwyceni przejrzystością wody i kolorami ryb.
Nie widzieliśmy manty, rekina ani maleńkich ślimaków morskich.
Nie szkodzi.