Geoblog.pl    tamitu    Podróże    Wigilia z Buddą - Laos i Tajlandia w 25 dni    Bangkok - do zobaczenia
Zwiń mapę
2015
09
sty

Bangkok - do zobaczenia

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10303 km
 
Nie przepadam za Bangkokiem. Kojarzy mi się z powrotem do Polski. Zostawiamy go zawsze na koniec , jako zło konieczne i ograniczamy pobyt do absolutnego minimum. Jeden nocleg, wystarczy, żeby się spakować, ostatni masaż tajski, ostatnie zakupy, ostatnie spacery po Khao San Road. W końcu nie będziemy po raz kolejny zwiedzać świątynno-pałacowego kompleksu Wat Phra Kaeo ani sztandarowej świątyni Wat Pho, tym bardziej nie będziemy znów chłonąć jazgotliwej atmosfery ChinaTown ani zepsutego PatPongu.

Zarezerwowaliśmy sobie więc trochę „lepszy” hotel na Khao San, żeby wygodnie odespać noc spędzoną w nocnym autobusie z Khao Lak i ostatnie chwile tajskich wakacji spędzić przy basenie na dachu hotelu zamiast szwendać się po brudnych, śmierdzących Dieslem zaułkach Bangkoku.

Taki mieliśmy zamysł i owszem, wyspaliśmy się, spakowaliśmy, posiedzieliśmy na dachu może z godzinkę, po czym poddaliśmy się dziwnemu, niezrozumiałemu urokowi Bangkoku. Nie wiem, czy fenomen tego miasta nie polega przypadkiem na ciągłym balansowaniu między sacrum i profanum. Przestrzeń święta, pachnąca trociczkami funkcjonuje tuż obok brudnej, hałaśliwej, chaotycznej ulicy.

W Wat Suthat przygląda nam się 8-metrowy siedzący Budda, wierni przykładają do czoła złożone dłonie z trociczką i zielonym pąkiem lotosu, na wysokich ściany świątyni aż roi się od mitycznych postaci i stworzeń. Tu jest chłodno, cicho i bezpiecznie. Zaraz za murami świątyni znad woków i kotłów z zupą unosi się dym, krawcowe pracują przy maszynach do szycia, sklepiki sprzedają mnisie szaty i misy na jałmużnę, w składach piętrzą się zafoliowane figury Buddy w różnych rozmiarach, pranie suszy się na ulicy. W ciasnych uliczkach między rzeką a Wat Mahathat można wybierać spośród niezliczonej liczby koralików, posążków mnichów i Buddy oraz tak ważnych dla Tajów amuletów. Hałas i chaos znika zaraz za murami Watu , gdzie między celami mnichów i przyjezdnych studiujących medytację, wałęsają się koty a mnisi w pomarańczowych szatach zamiatają ciche alejki.

Największe wrażenie wywołują we mnie jednak całkiem niepozorne świątynie skupiające niesforną energię Bangkoku. Taką świątynią jest Lak Muang naprzeciwko pałacu Wat Phra Kaeo. To tutaj stoi duży fallus – symbol kamienia węgielnego miasta. Tutaj jest horoskop Bangkoku i mieszka też pięć duchów – strażników miasta. Codziennie przychodzą tu tłumy mieszkańców aby oddać cześć duchom Bangkoku, zanieść im swoje prośby lub też podziękować za ich spełnienie. Trzeba kupić tacę wyłożoną kolorowymi wstęgami, na których leżą kwiaty, trociczki, złote skrawki papieru i olej w buteleczce. Należy zapalić trociczki, olej wlać do mis, złotka przylepić do posążków, wstęgami opleść falliczne postumenty, kwiaty położyć przed wizerunkami duchów. Można też ustawić się w kolejce do posążków Buddy i potem prosić żarliwie i długo, obejmując posążek dłońmi. Aby wzmocnić swoją prośbę lub podziękowanie dobrze jest wykupić taneczny występ. Obok czekają tancerze oraz zespół muzyczny. Cena zależy od długości utworu oraz liczby tancerzy. Intencje wypisywane są kredą na tablicy. Tańczy podstarzały mężczyzna z przerysowanym makijażem twarzy. Jego głowę wieńczy srebrna, strojna stupa (zwężająca się ku górze wieża), taka jakie często widzi się w kompleksach świątynnych. Przenosi ciężar ciała z nogi na nogę i wygina do tyłu złączone palce dłoni w nienaturalny sposób, typowy dla tajskich tańców. Tańczą też starsze kobiety ze stupami na głowach, jedna nie ma zęba z przodu, druga z kolei delikatnie mówiąc do szczupłych nie należy. Nasze europejskie ucho gorączkowo poszukuje w ich śpiewach jakiejkolwiek porządku muzycznego. Daremnie.

Inną zadziwiającą świątynią jest hinduistyczna świątynia Ajrawaty. To właściwie niewielki placyk z małą figurką Brahmy o trzech twarzach, otoczony przez zakorkowane arterie Bangkoku, tuż obok wielkiego skrzyżowania i hotelu Grand Hyatt Erawan. Świątynia powstała z polecenia hinduistycznych kapłanów, aby zdjąć klątwy ciążące na budowie hotelu. Teraz placyk tętni życiem i pachnie trociczkowym dymem. Wierni przynoszą kokosy, kwiaty i drewniane figurki słoni, aby złożyć ofiarę dla Brahmy. Trzech młodych mężczyzn wręcza Markowi smartfona i prosi go, żeby nakręcił ich modlitwę. Klękają przed złotym Brahmą, składają dłonie, w tle zespół tancerzy w połyskujących, kolorowych strojach, swoim tańcem wzmacnia siłę ich modlitwy.

Z wysokiego na 86 metrów prangu (wieży w kształcie kolby kukurydzy) w świątyni Wat Arun obserwujemy łodzie na rzece Chao Phraya, lśniące w słońcu dachy Wat Phra Kaeo i Wat Pho, stłoczone budynki i stragany, eleganckie hotele i wieżowce w oddali. To nie jest łatwe, przyjazne miasto. Ale z całą pewnością ma w sobie specyficzny, zdradliwy czar.

Po wojnie wietnamskiej, miasto to wybrał na swój dom Jim Thompson. Wzbogacony na hodowli jedwabników i handlu tajskim jedwabiem architekt rozkochał się w tajskiej sztuce i rzemiośle. Sprowadził do Bangkoku 6 tradycyjnych tajskich domów z drewna tekowego, połączył je łącznikami i zgodnie z tajskimi prawidłami, w obawie przed powodziami ustawił je na palach w otoczeniu bujnej tropikalnej roślinności. Gromadził w nich dzieła i antyki Azji Południowo-Wschodniej. Są tu więc posążki Buddy sprzed dwóch wieków, stare malowidła przedstawiające życie Buddy, chińska porcelana. Są też osobliwości takie jak damski porcelanowy nocnik w kształcie żaby czy też chiński „telewizor” czyli drewniana skrzynka – makieta z miniaturami korytarzy i schodków. Wkładało się do niej trochę sera, wpuszczało myszy i obserwowało ich pogoń za jedzeniem przez miniaturowy labirynt. Wszystkie dzieła wyeksponowano ze szczególnym pietyzmem i wyczuciem smaku. Losy twórcy tego magicznego miejsca okryte są tajemnicą. W 1967r podczas wędrówki górskiej w Malezji Thompson zginął niewyjaśnionych do tej pory przyczyn. Mówi się, że stoi za tym CIA. Tajowie twierdzą jednak, że zły omen przyniosły mu uszkodzone, pęknięte dzieła sztuki, które trzymał w domu. Tajowie oddawali mu bez problemu zniszczone posągi, o które zabiegał, gdyż w ich tradycji trzymanie ich w domu przynosi złą energię. Złej energii nie powstrzymały tradycyjne wysokie progi oddzielające pomieszczenia ani fakt, że Thompson wprowadził się do domu w dniu wyznaczonym przez specjalnie obliczony horoskop. Zginął w wieku 61 lat. Zgodnie z chińskim horoskopem w tym wieku powinien był szczególnie uważać. Dziś to oaza ciszy i piękna w hałaśliwym Bangkoku. Tekowe, ciemne drewno, spadziste dachy, chłodny, egzotyczny ogród i perełki sztuki azjatyckiej cieszą oko i koją duszę.

Przed wylotem postanawiamy również dać ukojenie naszym stopom, mocno nadwyrężonym w trakcie tych wakacji. Uwielbiamy te małe ciche saloniki masażu tajskiego z materacami, fotelami i firaneczkami , pachnące olejkami i tchnące spokojem. Tu drobne uśmiechnięte Tajki, biegłe w tej skomplikowanej sztuce, z olbrzymią atencją i szacunkiem dla ciała klienta, wykonują klasyczny masaż tajski lub też masaż stóp, barków i pleców, głowy, twarzy, masaże z olejkami kokosowymi, aloesowymi lub aromaterapeutycznymi. Taki godzinny masaż kosztuje od 25 do 40 zł.

Cóż… Jak przystało na Bangkok tym razem mój masażysta to … przysadzisty lady boy. Drobny zoperowany nos i wyrzeźbione kości policzkowe nie pasują do ostrych rysów masywnej twarzy. Wciąż spotykamy ich w Tajlandii, w knajpach, przechowalniach bagażu, w sklepach, często w krótkich spódniczkach, z nieskazitelnie upiętymi włosami, z ostrym makijażem, ustami przesadnie pomalowanymi czerwoną szminką. Nawet nasza przewodniczka Noon opowiadała, że aż 10 chłopców z jej klasy przeszło metamorfozę, w tym jej ukochany. Nie mam pojęcia dlaczego w Tajlandii jest ich aż tak wielu. Czy to kwestia diety, czy genów? Nie wiem…

Tego jak i wielu innych fenomenów Azji Południowowschodniej nie uda nam się wyjaśnić tym razem.
Minęło 25 dni naszej podróży. Ttrzeba wracać do Polski i codziennej rutyny.

Łzy kręcą się w oku, ale wiemy, że tu wrócimy. Prędzej czy później.
Bo nie ma nic bardziej inspirującego i ożywczego dla duszy niż ludzie i miejsca, którymi obdarza nas podróż.
Do zobaczenia :-)

Dziękujemy bardzo Kochanym Rodzicom, całej Rodzince, Przyjaciołom i wszystkim tym co czytali i kibicowali :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012