Geoblog.pl    tamitu    Podróże    Wigilia z Buddą - Laos i Tajlandia w 25 dni    Chok dee - Na zdrowie !
Zwiń mapę
2015
05
sty

Chok dee - Na zdrowie !

 
Tajlandia
Tajlandia, Khao Lak
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9680 km
 
Jednym z najlepszych, najtańszych i najprzyjemniejszych środków lokomocji w takiej miejscowości jak Khao Lak jest oczywiście skuter. Można go wynająć na cały dzień za jedyne 200 BHT (czyli ok. 20 zł). Paliwo sprzedają niemal na każdym rogu w litrowych butelkach po tajskiej whiskey (ok. 4 zł / litr).
Spełniłem zatem swoje wakacyjne marzenie i już po kilku minutach na formalności i krótki trening pomykaliśmy z Madzią pomarańczowym skuterkiem marki Yamaha.

Naszym celem była jedna z piękniejszych, okolicznych plaż o wdzięcznej nazwie – White Sandy Beach.
Mijaliśmy gaje palmowe, stragany, skromne zabudowania, z których część nosiła jeszcze ślady tsunami sprzed 10 lat. Wkrótce dotarliśmy na plażę, która zdecydowanie sprostała naszym oczekiwaniom – turkusowa woda, drobny biały piasek, palmy, brak ogromnych kompleksów hotelowych i w sumie niewielu ludzi.

Orzeźwiająca kąpiel i plażowanie. Magda – o dziwo! – wytrwała na leżaku jakieś 40 – 45 min. Pora na długi spacer na sam koniec plaży. Czas sprawdzić co znajduje się za przysłowiowym „załomem”. Dotarliśmy tam, gdzie nie było już żadnych turystów – na kamienisto – piaszczystym wzniesieniu grupka miejscowych zorganizowała sobie piknik.

W drodze powrotnej naszą uwagę zwrócił skromny, prawie niewidoczny, szyld wypisany farbą na desce, w głębi plaży „Fishing & Snorkling”. Tuż przy nim siedziała na plastikowych krzesełkach jakaś tajska para. „Może zagadamy?” – zaproponowała nieśmiało Magda. „No to zagadajmy” – odparłem. I tak od słowa do słowa poznaliśmy bardzo sympatycznych, miejscowych ludzi u których zarezerwowaliśmy na następny dzień … wędkarską wyprawę łodzią długorufową. Tylko dla nas! Na otwartym morzu! Zapowiada się super.

Wracając skuterem do hotelu mieliśmy już jednak trochę wątpliwości… Magda jeszcze nigdy w życiu nie łowiła ryb a moje doświadczenia w tym zakresie były raczej skromne. A jeśli będzie duża fala i mocno nami zabuja? A jeśli przez cały dzień nic nie złapiemy? Eeee tam. Będzie dobrze. Jutro o 8.20 ma ktoś nas odebrać spod hotelu i dowieźć na dziką plażę skąd wyruszymy w morze. Łowić ryby.

Następnego dnia zgodnie z planem o umówionej godzinie przy hotelu czeka już na nas sympatyczny, uśmiechnięty mężczyzna w średnim wieku. Nazywa się Song i jest tutejszym rybakiem. Będzie dzisiaj naszym sternikiem, instruktorem i kucharzem. Słabo mówi po angielsku, ale jakoś się dogadujemy. Song ma żonę i pięcioro dzieci. Tsunami zabrało mu ojca. Zniszczyło jego dom na plaży i cały dobytek. Teraz mieszka w głębi lądu, kilka kilometrów od plaży. Żeby utrzymać rodzinę musi codziennie wypływać w morze. W porze deszczowej łowi ryby, ale w sezonie turystycznym bardziej opłacalne są wyprawy na ryby i na snorkling z turystami. Już po kilkunastu minutach jesteśmy na plaży.

Oprócz nas jest tu jeszcze kilku śmiałków, którzy wypłyną na ryby inną łodzią. Pomagamy Songowi zapakować wędki i prowiant. Morze jest dziś wyjątkowo spokojne. Song „odpala” 2 wędki z tyłu łodzi z przynętą na większą rybę (merlina, tuńczyka). Przynęta sunie za łodzią, być może złapiemy coś po drodze.

Po godzinnej podróży nie widać już lądu. Jesteśmy na otwartym morzu, które tutaj ma ok. 42 m głębokości. Song wyłącza silnik i wręcza nam po wędce i udziela krótkich instrukcji. Na końcu żyłki znajduje się spory ciężarek, który ma sprowadzić żyłkę z kilkoma haczykami z przynętą na samo dno (tam bowiem żerują rby). Przynętą są kawałki surowego kalmara lub ryby. Jak tylko poczujemy – nawet drobne – szarpnięcie, powinniśmy poderwać wędkę i ściągać żyłkę. Rozpoczynamy połów. Okazuje się, że to mi najbardziej dopisuje szczęście – już po kilku minutach wyciągam za jednym razem dwie spore ryby: popularnego w Tajlandii red snappera praz gruppera (ponoć ogromny przysmak w kuchni chińskiej). Po krótkim czasie mam kolejne branie i kolejna ryba ląduje w ogromnym, plastikowym koszu. Mój atawistyczny i nstynkt łowiecki zaostrza się z każdą chwilą. Magda patrzy na mnie z szacunkiem i lekką zazdrością. Kilkakrotnie poderwała wędkę, ale nic nie może złapać. Song śmieje się tłumacząc, że ryba Magdy nazywa się „bye, bye fish”.

Jesteśmy we wspaniałych nastrojach i wkręcamy się w to wędkowanie na maksa. Wreszcie Magda również łapie swojego pierwszego red snajpera. Dumnie pozuje do zdjęcia. Song też wyciąga parę sztuk, i mnie wciąż nie opuszcza dobra passa. Kosz powoli się zapełnia. Postanawiamy rozprostować nieco kości, więc…. skaczemy do ciepłego morza. Pływamy wokół łodzi. Pełny relaks. „Song, czy bywają tu rekiny?” – pytam pół żartem. „Tak” – odpowiada poważnie Song, „ale małe, don’t worry”.

Czas mija nam bardzo przyjemnie. Ok. południa Song wyciąga styropianowe pudełka i częstuje nas lunchem – ryż z kurczakiem z sosem z plastikowej torebki. Proste jedzenie, które popijamy wodą.
Po posiłku zmieniamy miejsce postoju i wędkowania jeszcze kilkakrotnie. Wszędzie wyciągamy po kilka, kilkanaście ryb. Lądują najpierw w koszu, później Song przerzuca je do Krzyni z lodem. Ok. 15, w bardzo dobrych humorach, pełni wrażeń wracamy na brzeg.
Okazuje się, że to był bardzo udany połów! Wyciągnęliśmy ok. 30 ryb! Głównie red snappery, gruppery oraz ryby, których angielskiej nazwy nie byliśmy w stanie ustalić. Song nazywał je „tom yam fish”, gdyż ponoć najbardziej smakują w tej potrawie.

Jako jedna z dwóch łodzi mieliśmy tak dobry połów. Pozostali rybacy wrócili z 1-2 rybami… Brawo kapitanie Song!
Zaraz po wyjściu na brzeg , rybacy wybierają kilka bardziej dorodnych sztuk z naszych zdobyczy i od razu zaczynają je przyrządzać. W pobliskim barku na plaży kupuję piwo dla wszystkich. Panuje luźna, przyjemna atmosfera wspólnej biesiady.
Song nalewa mi taniej tajskiej whiskey (6 zł / 0,5 litra). Z uśmiechem wznosi toast: „Chokdee – Na zdrowie!” Alkohol, papieros i radość z udanego połowu jakoś dodatkowo nas integrują.
Kapitan z dumą pokazuje zdjęcia z innych połowów ze swoimi stałymi klientami z Austrii, Finlandii, Niemiec. Oglądamy potężne ryby z uśmiechniętymi, dumnymi Europejczykami i towarzyszącym im Songiem.

Rozmawiamy też z Mai – bardzo sympatyczną dziewczyną brata kapitana Songa. Tłumaczy nam, dlaczego nie chce wychodzić za mąż. Ślub w Tajlandii jest bardzo drogi, lepiej te pieniądze spożytkować inaczej. Wybierają życie na „kocią łąpę”.
Późnym wieczorem lekko podchmielony Song odwozi nas do hotelu. Żegnamy się bardzo serdecznie. Jeszcze tu kiedyś wrócimy! Może tym razem zapolujemy na wielkiego merlina?
To był naprawdę wspaniały dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Gosia
Gosia - 2015-01-12 14:32
P.S. "Chak de" w języku hindi oznacza "Naprzód! "
 
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012