Geoblog.pl    tamitu    Podróże    Wigilia z Buddą - Laos i Tajlandia w 25 dni    Buddyjski pogrzeb
Zwiń mapę
2015
02
sty

Buddyjski pogrzeb

 
Tajlandia
Tajlandia, Khura Buri
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9612 km
 
Tego dnia musieliśmy pożegnać naszego mokeńskiego przewodnika Sutata, kapitana łodzi Bhatoia, mokeńskie dzieciali i oczywiście naszą dzielną przewodniczkę Noon, z którą spędziliśmy niezapomniane chwile na Koh Surin. Po 1,5 godzinie wirówki na dziobie speedboata po wzburzonym morzu, około 17 byliśmy na przystani Khura Buri. Stąd jeszcze pół godzinki jazdy i znaleźliśmy się znów w wygodnym bungalowie w Greenview Resort.

Mieliśmy również nadzieję na spotkanie z Chen, która okazała nam tyle serdeczności podczas pobytu w Khuraburi. Nie spodziewaliśmy się jednak, iż zaraz po zakwaterowaniu otrzymamy od niej telefon z bardzo nietypową propozycją udziału w buddyjskim pogrzebie… Zmarł ktoś z rodziny sekretarki Chen i właśnie dziś wieczorem organizowano uroczystość. Oczywiście przyjęliśmy zaproszenie. Byliśmy ciekawi jak wygląda pogrzeb w obrządku buddyjskim. Poza tym uznaliśmy to za dowód zaufania i sympatii ze strony naszej tajskiej przyjaciółki, która dostrzegła w nas dużo ciekawości i zainteresowania jej krajem.

Mieliśmy ok. 1,5 h na ogarnięcie się po powrocie z Koh Surin i wyszukanie w naszej garderobie czegoś w kolorze białym, czarnym lub szarym.
O umówionej godzinie Chen przedstawiła nam swojego męża i razem wyruszyliśmy do pobliskiej wioski, gdzie miały odbywać się uroczystości pogrzebowe. Chen nie chcąc narażać nas na udział w kilkugodzinnej, niezrozumiałej dla nas ceremonii, zaproponowała, iż pozostawi na miejscu męża, a nas zaprasza na obiad w pobliskim Khuraburi. Na uroczystość dołączymy więc nieco później.

Obiad zjedliśmy wspólnie w znanej nam restauracji o swojskiej nazwie „Mr Kosak”. Po raz kolejny okazało się, że Chen jest również tutaj bardzo znaną i poważaną osobą. Wszyscy się jej kłaniali uśmiechnięci, a w restauracji czekał na nas stolik w klimatyzowanej sali. Tym razem zamiast piekielnie ostrego yellow curry zamówiliśmy wspaniale przyprawioną rybę i wieprzowinę w stylu tajskim. Chen zamówiły nam butelkę piwa i sama nawet nalała sobie trochę do szklanki…z wodą.

Po posiłku pojechaliśmy na pogrzeb. Ze względu na obecność Chen powitano nas jak gości honorowych. Jeden z gospodarzy z 4miesięcznym bobasem na ręku powtarzał wyuczone angielskie zdanie: „Thank you that you visit my country again!”

Uroczystość odbywała się pod gołym niebem, na sporym podwórzu n a którym znajdowały się rzędy krzeseł oraz stolików przy których siedzieli goście. W centralnym punkcie na podwyższeniu ustawiono przyozdobioną trumnę ze zdjęciem zmarłego (później dowiedzieliśmy się, że następnego dnia zwłoki będą spalone). Trumna spowita była suknem z wyszytymi tajskimi motywami, stała wśród naręczy żółtych kwiatów, okolona migającymi kolorowo choinkowymi lampkami. Poniżej – frontem do zebranych -siedzieli buddyjscy mnisi. Jeden z nich - na ogromnym, złotym fotelu. Intonowano, recytowano modlitwy opowiadające o życiu zmarłego.
Nas usadzono w pierwszym rzędzie. Przed nami, przy kilkuosobowym stoliku (zapewne dla VIP-ów) siedział m.in. mąż Chen. Przez jakiś czas wsłuchiwaliśmy się w niezrozumiałe dla nas słowa i obserwowaliśmy zebranych. Panował uroczysty nastrój skupienia i powagi, złożone w modlitwie dłonie, powtarzane przez zebranych modlitwy. Choć nikt tu nie przybył w garniturze, garsonce czy eleganckich butach. Podkoszulki, klapki, zwyczajne proste ubrania…

W pewnym momencie Chen dała nam dyskretny sygnał, że ceremonia dobiega końca. Dowiedzieliśmy się, że jeden z mnichów zna angielski i możemy z nim krótko porozmawiać. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji. Pytaliśmy o to jak wygląda jego codzienne życie, jego relacje z innymi ludźmi oraz czym dla niego jest buddyzm. Nie sposób takich tematów zgłębić podczas kilkunastominutowej rozmowy. To co przekazał nam mnich to raczej prawdy uniwersalne niż te zarezerwowane dla wiary buddyjskiej. Życie mnicha nie jest proste. Wstaje o 4.30 by te pierwsze chwile poświęcić na medytacje. Później wychodzi z misą po jałmużnę. Je tylko dwa razy dziennie, większość czasu poświęcając na modlitwy i pomoc ludziom. Ten kto w zmartwieniu, nieszczęściu, chorobie może przyjść do świątyni by znaleźć słowa – wskazówki, mądrość i ukojenie. Proste prawdy… Nasz mnich wymienia je z niezwykłą pogodą i uśmiechem na twarzy – nazwać i zrozumieć przyczynę zmartwienia, zaakceptować to co się stało, gdyż przeszłości nie można zmienić, być dobrym człowiekiem, gdyż nasze dobre uczynki zostaną w jakiś sposób wynagrodzone w przyszłości…
Mnich uśmiecha się i opowiada nam krótką przypowieść o owocu mango, które nawet jeśli jest zepsute, to zawiera w sobie nasienie i gdy spadnie z drzewa na ziemię może z niego powstać zdrowe drzewo rodzące nowe owoce. Ale nie będą to kokosy.

W drodze powrotnej dowiedzieliśmy się, że większość młodych chłopców w Tajlandii wysyłanych jest do klasztoru (średnio na 2-3 miesiące), gdzie wiodą żywot mnisi. Powszechnie uważa się, iż tylko mężczyzna, który spędził jakiś czas w klasztorze może założyć szczęśliwą rodzinę, być dobrym mężem i ojcem. Mąż Chen pozostawał mnichem przez ponad 2 lata.

Chen stwierdziła z uśmiechem, że jest bardzo dobrym mężem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
rodzice
rodzice - 2015-01-08 17:20
Z zadumą przeczytalismy wrażenia z ceremonii pogrzebowej.Rozumiemy ze jest tylko jedno zdjecie
 
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012