Geoblog.pl    tamitu    Podróże    Wigilia z Buddą - Laos i Tajlandia w 25 dni    Sylwester na Koh Surin / New Year's Eve on Koh Surin
Zwiń mapę
2014
31
gru

Sylwester na Koh Surin / New Year's Eve on Koh Surin

 
Tajlandia
Tajlandia, Khura Buri
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9612 km
 
„Chyba bardzo lubisz dzieci.” – powiedziała do mnie Noon, nasza młodziutka pani przewodnik, gdy wracaliśmy łodzią długorufową z wioski Mokenów – Cyganów morza do naszego obozowiska na wyspie Koh Surin Nuea.

Ja? Przecież ja nie lubię dzieci. Wręcz działają mi one na nerwy. Więc co się właściwie stało w mokeńskiej wiosce na wyspie Ao Sai En, że spędzałam tam długie, radosne chwile, bawiąc się beztrosko z miejscową dzieciarnią i odwlekając moment powrotu do obozu?
Turkusowa woda i rząd bambusowych chat na palach na białym piasku, z zieloną koroną dżungli w tle na zawsze pozostanie w mej pamięci.

Archipelag Koh Surin - sztandarowy produkt turystyczny Tajlandii, składa się z 5 głównych wysp, niedaleko granicy z Birmą i jest obok wysp Koh Similan i Koh Tachai jedną z głównych destylacji nurkowych Morza Andamańskiego ze względu na bogactwo świata morskiego.

Odwiedzają go tysiące turystów w ramach standardowych 1-3dniowych wycieczek ze snorklingiem lub nurkowaniem. Codziennie rano z przystani w Khura Buri i w Khao Lak wyruszają tu zapchane po brzegi speedboaty, pokonując dystans 70km w ciągu ok. 1,5 godzin.
I my też wraz z Noon znaleźliśmy się na jednej z takich łodzi, z tymże nasza wycieczka zabookowana w Andaman Discoveries, (http://www.andamandiscoveries.com/) jeszcze w Polsce 2 miesiące przed wylotem, nie miała standardowego programu, była „szyta na naszą miarę”, dzięki czemu mogliśmy zanurzyć się zarówno w świat Mokenów jak i w świat podwodny dużo „głębiej” i mocniej.

Speedboat niemiłosiernie tłukł się po falach, ściany wody spadały raz po raz na nieszczęśników z tyłu łodzi i na dziobie, tak że byli kompletnie mokrzy, gdy dotarliśmy na pierwsze miejsce snorklingowe. I tu rozdzieliliśmy się z grupą standardową i rozpoczęliśmy naszą indywidualną przygodę.

Wraz z Noon przesiedliśmy się na łódź długorufową i popłynęliśmy na wyspę, na której mieści się siedziba parku narodowego, obozowisko, kilka bungalowów i restauracja. Zaczekowaliśmy się do namiotu, dostaliśmy maty, śpiwory, poduszki i wybraliśmy sobie namiocik z widokiem na plażę.

Biały piasek, turkusowa laguna, zielone wzgórza pokryte lasem deszczowym… Wśród namiotów spacerują makaki, na drzewie śpią latające lemury, ptaki i insekty-dziwolągi drą się w niebogłosy… Rajsko. Cudowne miejsce na zakończenie 2014 i wejście w 2015.

Spotykamy się z Noon na plaży po drugiej stronie wyspy, gdzie czeka już nasza łódka. Poznajemy naszego mokeńskiego przewodnika o imieniu Sutat oraz kapitana łodzi długorufowej Bhatoi'a. Sutat ma pogodny wyraz twarzy, jest skromny i nieśmiały. To właśnie dzięki niemu będziemy mogli dowiedzieć się o Mokenach więcej. Noon będzie naszym tłumaczem. Mokeni nie znają angielskiego, mówią w swoim języku i po tajsku.

To jedno z ostatnich nomadycznych plemion na ziemi, choć właściwie już tylko garstka prowadzi jeszcze wędrowne życie, mieszkając w swoich łodziach-domach (kabangach) i żeglując po wodach Birmy. Wody i wyspy Morza Andamańskiego zamieszkuje ok. 3000 Mokenów.
Rząd Tajlandii w obawie przed uchodźcami z Birmy, postanowił zmusić Mokenów do osiadłego trybu życia, aby mieć nad nimi większą kontrolę. Ich sytuacja zmieniła się zwłaszcza po tsunami.

Sutat pamięta jeszcze czasy, gdy w porze suchej mieszkali na łodziach-kabangach i nurkowali w poszukiwaniu ryb, muszli, morskich ogórków. Wymieniali je później na ryż i inne produkty, których nie daje morze.
W porze deszczowej, gdy morzem targają wiatry i sztormy osiedlali się w chatach na palach, budowanych nie na plaży, lecz nad wodą, tak jakby ich naturalnym środowiskiem było morze, a nie ląd.
Tej wioski na palach nad wodą już nie ma. Zmiotło ją tsunami , nie to z 2004 roku, o którym głośno było w naszych mediach, lecz wcześniejsze, o którym nic nam nie wiadomo. Gdy pytam Sutat'a, w którym roku było to tsunami, odpowiada, że nie wie. Mokeni nie znają dat, nie wiedzą kiedy się urodzili, więc nie świętują urodzin ani nowego roku. Poznany szef wioski mówi, że każdego dnia rodzisz się na nowo, więc każdego dnia masz urodziny.
Sutat pokazuje nam zdjęcia starej wioski z chatami nad wodą. Na Koh Surin było kilka takich wiosek.

Mokeni nie mają tradycji pisanej, pielęgnują przekazywane drogą ustną legendy. Jedna z nich mówi o morzu cofającym się w zastraszającym tempie, nieporównywalnie szybszym niż zwyczajny odpływ i zwiastującym nadejście wielkiej fali. Dlatego Mokeni doskonale rozpoznają nadejście tsunami. Żaden z nich nie zginął podczas tsunami 2004. Wszyscy uciekli na wzgórza. Chociaż nie. Sutat wspomina o jednej ofierze tsunami. Był to chory człowiek, którego zanieśli na wzgórze, ratując się przed tsunami, po czym o nim… zapomnieli.

Teraz, po tsunami, Mokeni nie mają już swoich pięknych kabangów łodzi – domów. A chaty na palach pobudowali już nie nad samą powierzchnią morza, tylko na plaży, na białym piasku. Pytam Sutat'a, czy lepiej było mu żyć w kabangu, czy w wiosce, odpowiada bez wahania, że w kabangu. Pytam się dlaczego nie mogą już ich budować. Okazuje się, że zamieszkują tereny parku narodowego i rząd nie pozwala im ścinać drzew na budowę kabangu. Nie mogą też łowić ryb na sprzedaż, jedynie na swój własny użytek. Źródłem pieniędzy mogłaby być turystyka, ale niestety standardowe wycieczki nie korzystają z przewodników mokeńskich. Turyści są przywożeni do wioski jak do zoo na pół godziny, spacerują wśród chat w bikini i slipkach, co jest dla Mokenów obraźliwe, robią zdjęcia, czasem kupią mały strugany model kabangu i znikają z wyspy. Pytam się Sutat'a jak on postrzega obecność tych turystów. Właściwie nie muszę pytać. Czuję jak bardzo Sutat tęskni za swoim naturalnym środowiskiem. Choć wiem, ze w języku Mokenów nie ma słowa „martwić się” ani słowa „chcieć”.

Nie wiem czy jest jakaś nadzieja. Być może jest nią kabang, który Mokeni budują mimo wszystko. Piękna łódź, zbudowana bez użycia gwoździa z drewna i sznurów, plecionych z kory specjalnego gatunku tutejszego drzewa. Maty wiązane i plecione z suszonych liści służą za ściany i dach. Kiedyś na takiej łodzi mieszkały dwie rodziny. Teraz niestety w miarę jak odchodzą starsze pokolenia powoli zanika też wiedza na temat budowy kabangu.

Sutat zabiera nas na spacer po lesie deszczowym, opowiada o różnych gatunkach drzew, wykorzystywanych przez Mokenów jako budulec, jako środek medyczny, substytut ryżu, czy jako środek odstraszający żmije i węże, który zawsze musisz mieć w kieszeni, jeśli wybierasz się na polowanie do dżungli. Ze wzgórza wioska wygląda idyllicznie. Kryte liśćmi palmowymi dachy na białym piasku, w oddali turkus morza, łodzie długorufowe kołyszące się na falach i jeden kabang - niosący nadzieję i ukojenie…

Szef wioski mówi, że aby poznać twarde życie Mokenów trzeba przyjechać tu w porze deszczowej, gdy morzem targają sztormy, wierzchołki drzew w lesie deszczowym uginają się od wiatru a na idylliczne dachy chat spadają z nieba rzęsiste strugi deszczu.
Jesteśmy w wiosce sami, nie ma innych turystów. Trzeba przyznać, że Noon bardzo dba o to by w naszych snorklingach i wizytach nie przeszkadzali inni turyści. Na werandzie jednej z chat Noon rozkłada nasz lunch. Kupiony na porannym targu w Khura Buri kurczak, ryż, płatki prażonej wieprzowiny i szalotki. Niedaleko stoją dwa drewniane totemy: damski i męski oraz ofiarna chatka, gdzie w trakcie pogrzebów składa się ofiary dla duchów. Mokeni wierzą w duchy i w ocean. W kwietniu, przed porą deszczową wysyłają łódkę z ofiarami dla oceanu.

Życie toczy się leniwie. Matki spacerują między chatami z niemowlakami w chustach na plecach, dzieciaki, które mogą już chodzić, bawią się z innymi, ganiając się między chatami, inne kąpią się całe nagie w morzu, ktoś plecie matę z liści na dach lub ścianę łodzi, ktoś przygotowuje korę drzewa, którą gotuje się lub zalewa alkoholem, by mogła służyć jako lekarstwo na bóle mięśniowe, starsza kobieta odpoczywa na werandzie, ktoś leży w hamaku zawieszonym pod podłogą, pod jedną z chat młodzież urządziła sobie imprezkę, gra muzyka, dziewczyny kręcą biodrami, jedna z kobiet jest już pijana. Tajska ryżowa whiskey – najlepsze lekarstwo.

Rozdajemy ciastka, mentosy i drobne zabawki. Dzieci grzecznie ustawiają się w kolejce, dzielą się słodyczami, składają rączki i dziękują tajskim „kop kun kha”. Nie krzyczą „one dollar”, śmieją się i są bardzo nas ciekawe. Zaczynamy od prostych zabaw, rzutów piłeczką, „w której ręcę” itd. Tę wioskę będziemy w trakcie tych 3 dni odwiedzać jeszcze kilkakrotnie, spędzając w niej radosne chwile. Mam w niej swoje dwie roześmiane dziewczynki – córkę Sutat'a i córkę Bhatoi'a, oraz chłopca – urwisa, który uwielbia jak go straszymy i ganiamy. Dziewczynki same łapią mnie za ręce i tak wędrujemy od chatki do chatki. Po chwili mam już całą gromadkę, z którą kręcimy kółeczka, bawimy się w pociąg, skaczemy, maszerujemy, klaszczemy różne rytmy i tupiemy, piszemy na piasku swoje imiona, ja piszę proste równania matematyczne, dzieciaki dopisują wynik. W wiosce jest szkoła podstawowa i jeden, dwóch nauczycieli, którzy są obecni na wyspie tylko w porze suchej. Dzieciaki lubią szkołę, zwłaszcza matematykę. W chatce Sutat'a otwieram poszarzały różowy plecak jednej z dziewczynek i oglądam zapisane rzędy tajskich literek. Marek pali sobie dymka z Sutat'em. W chatce nie ma mebli, są tam dwa pomieszczenia z wydzielonymi materacami do spania, garstkę ubrań podwieszono pod sufitem, w kuchni plastykowe talerze, kilka garnków, naczynie do gotowania na parze i gliniane palenisko.

Te dzieciaki cieszą się ze wszystkiego, a właściwie z niczego, z obrotów, kółeczek, klaskania… Wystarczy chwila zainteresowania, prostej zabawy, bez żadnych zabawek… Z odmętów pamięci wydobywam więc te proste dziecięce „idzie raczki” i odnajduję w tym olbrzymią radość. Ciągnę ten dziecięcy pociąg przez wioskę, akurat dobił do brzegu jeden speedboat z turystami z „one day tour”, wyciągają aparaty, jeden z nich pyta się mnie, czy może mi i dzieciakom zrobić zdjęcie. A więc stałam się częścią pleneru fotograficznego.

Stary rok żegnamy na plaży przed naszym obozowiskiem, z piwem i polską wódką z kolą. Razem z nami jest Noon i urocza hippisowska Janet z Belgii – nauczycielka angielskiego, dusza niespokojna i artystyczna, straszliwie gadatliwa.
Niestety Mokeni nie mogą przebywać z turystami w nocy.
Gadamy o tym i o owym. Rozmawiamy o sprawach sercowych Noon, która na razie chce pozostać singielką. Janet śpiewa musicalowe piosenki angielskie, ja – polskie, Noon – tajskie.

I tak nagle o północy gdzieś na niebie rozbłyska kilka niepozornych fajerwerków puszczanych z łodzi rybackich łowiących kalmary i krewetki.
Witaj 2015 :-)


English:
„You must love kids very much” – said Noon, our young Thai guide, when we were coming back by longtail boat from Moken village to our camp on Koh Surin Nuea island.
Me? As a matter of fact I do not like kids at all. I must admit they often get on my nerves. So what has happened in that Moken village on Ao Sai En island, where I was enjoying long, joyful moments playing merrily with local kids and postponing comeback to camp?

I will keep In my mind forever the crystal water and a row of bamboo huts standing on stilts on white sandy beach, surrounded by greenery of rain forest.

Koh Surin archipelago – popular tourist destination consists of 5 main islands, close to the border with Burma and is one of the most important diving spots because of variety and abundance of underwater world.
It is visited by hundreds of tourists during standard 1-3days tours containing some snorkling and 1hour photo-safari in Moken village. Every morning in dry season crowded speedboats leave the Khura Buri Pier to reach Koh Surin within 1,5 hour, making the distance of around 70km.

We took our seats with Noon in one of such speedboats, but our tour did not have standard program. We pre-booked it 2 months before our Thailand trip in Andaman Discoveries. We wanted to dive deeper and stronger not only into underwater world but also into life of Mokens –nomads of the sea.

Speedboat was jumping on the weaves with no mercy, the walls of water were falling one by one on the tourists sitting on the prow and at the back of the boat. When we reached the first snorkeling place they were completely wet. Here we took apart with standard group and began our individual adventure.
We moved with Noon into longtail boat and sailed to the Island, where national park’s headquarters, camp, canteen and some bungalows are located. We checked in the camp, got mats, sleeping bags and cushions and chose the tent with a sea view.

White sand, crystal water and green hills covered with rain forest…. Monkeys are wandering between the tents, gliding lemurs are sleeping on the trees, birds and weird insects are clamoring. Idyllic. Terrific place to finish 2014 and enter 2015.
We met Noon on the beach on the other side of the island, where our longtail boat was waiting. Noon introduced us to our Moken guide Sutat and captain Bhatoi.

Sutat has a nice face, is modest and shy. Thanks to him we would be able to find out more about Mokens. Noon will be our Thai – English translator. Mokens do not speak English.

They are one of the last nomadic tribes on earth, but as a matter of fact only few of them still run nomadic way of life, living on their boathouses called kabang and sailing on the seas of Burma. There are around 3000 Mokens on islands and waters of Andaman Sea.
Sutat still remembers times, when in dry season they used to live on kabang and freedive to search for fish, shells, sea cucumbers and urchins. Then they could trade them with fishermen for rice and other products not possible to get from the sea.
In wet season, when the sea is stormy and dangerous, they used to move to the huts on stilts, built not on the beach but above the water surface, so as their natural environment was the sea, not land.

This village on stilts above water does not exists any more. It was destroyed by tsunami, not this famous one from 2004 but other one we did not even heard of. When I ask Sutat, when this tsunami took place, he answers that he does not know. Mokens do not know the dates, do not know when exactly they were born, so they do not celebrate birthdays and new years’ eve. Village boss says, that you are born every day, so every day is your birthday.

Sutat is showing us photo of old village with huts over the sea surface. There were 3 villages like this one on Koh Surin, but after tsunami 2004 they have been settled down by authorities in one village so that they could be controlled easier. Now the village is inhabited by around 270 Mokens.

Mokens do not have written tradition, their legends are passed orally from generation to generation. One of the legends tells about the sea withdrawing its waters much faster than ordinary low tide which predicts large weave called laboon. That is why Mokens recognize tsunami. None of them died during tsunami 2004. All of them escaped to the hills.
But tsunami destroyed their houses and boats. In spite of that tragedy Mokens were first to build new village and move to new huts now standing on the stilts on white sand, not over the water. I am asking Sutat if it was better to live in kabang or in the village. “In kabang” - he answers with no hesitation.

Why cannot they build kabang any longer? Koh Surin in a national park so they are not allowed to cut the trees inorder to building the kabangs. They cannot either catch fishes for trading. Tourism could be the source of money, but unfortunately travel agencies offering standard Koh Surin tours seldom employ Moken guides. Tourists are brought to the village like to zoo, wandering among huts, wearing bikini or swimming suits which is offending for Mokens, taking photos, sometimes buying small wooden kabang souvenir and disappearing. I am asking how Mokens feel with that situation. Actually there is no need to ask. I feel they miss their nomadic way of life so much, although in Mokens language there is no word for „worry” or „want”.

I do not know if there is any hope to preserve this unique culture. There is one kabang In the village, beautiful boat, built without nails, only using wood, ropes and materials taken from the rain forest. Once there were 2 families living on such boat. Now the knowledge necessary to build kabang is vanishing with senescent generations.

We are walking in rain forest, Sutat is telling us about various kinds of trees and plants, used by Mokens as a building material, medicine or food. From the hill the village looks idyllic.
The roofs covered with dried leaves on white sand, blue and green color of the sea, longtailboats swinging on the weaves and one kabang – giving some hope and relief…
Village boss said that one should come here and stay during rain season to know the real Mokens life. Then the sea is raging, trees are bending in the strong winds and torrential rains are falling on idyllic roofs. Mokens are left alone in their village with no access to the mainland, without the doctor or teachers at school.

We are in the village alone with no other tourists around. I must admit Noon is caring very much of us not to be disturbed by other tourists during our snorklings and visits in the village. On one of the huts’ veranda Noon is arranging our lunch. Chicken, rice, fried pork and shallots bought in Khura Buri on morning market. Not far from us there are two wooden totems standing: male, female and spirit house, where during funerals the offering for the ancestors spirits are put. Mokens believe in spirits and ocean. In April, before rain season small kabang with the offerings is sent to the sea.

Life is going on. Mothers with babies in shawls on their backs are wandering among huts, kids are chasing each other or playing in the sea completely naked, the elder ones are taking care of the younger, someone is weaving a mat for the roof or boat’s wall, someone is cutting the bark to put it in the alcohol or boiling water for medicine for muscle pain. Old woman is relaxing on veranda, someone is laying in the hammock hanging under the floor, under one of the huts there is a party, young girls are dancing, one of the women is already drunk. Thai rice whisky – the best medicine.

We are giving some sweets and small toys to the kids. They are standing In a queue, sharing our gifts, put their hands together to say thanks. They are not calling „one dollar”, just laughing and are very curious about us. We start playing with them throwing the ball and arranging some simple games.

During our 3 days stay on Koh Surin we visit this village several times, always enjoying every joyful moments here. I have my 2 lovely girls here – daughters of our guide and captains, and funny boy who loves to escape from us and hide himself. We are holding our hands and walking around the village. From hut to hut we are gathering more and more kids. Together we are turning In circles, dancing, forming the train, jumping, marching, clapping our hands and stamping, writing on the sand our names and simple mathematics equations. There is a primary school in a village and one or two teachers in dry season. The kids love the school and their favourite subject is math.

In Sutat’s hut the girls are showing me their exercise books. Marek is smoking Thai cigarette with Sutat. There are not any furniture In the hut, just mattresses, some clothes hanging under the roof, some plates and pots, earthenware hearth and pot for steamed cooking.
These kids are happy with everything or actually with nothing. Simple games, without any toys, make them laughing: turning, circles, clapping… That is all. So I try to get from my memory some simple games from my childhood and I found it very joyful and relaxing for me. I am conducting my „children train” between the huts, when some tourists from 1day tour come to the village.
The tourists are getting their photo cameras and asking me if they could take a photo of our train. I become the part of photo session.

We welcome 2015 on the beach in front of our camp, drinking beer and Polish vodka with coke. We are celebrating with Noon and charming hippie Janet from Belgium – English teacher, very funny and talkative. Unfortunately tourists cannot stay with the Mokens during the nights. We are chatting and singing: Janet – musical English songs, we- Polish songs and Noon – Thai ones.

Suddenly somewhere on the sky we notice fireworks fired from other beach and from some boats catching squids.

Welcome 2015 :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Wojtek
Wojtek - 2015-01-06 20:22
Marzenia się spełniają
 
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012