29 grudnia
Żona Wincenta częstuje nas śniadaniem. Jemy idly – ryżowe bułki na parze z kokosowym chutney i placki chapatti z pikantnym warzywnym sosem sambar. Sambar to smakołyk Marka, je go łyżeczką niczym zupę. Dziś zamknęli drogę między Tamilnadu i Keralą. Nie bardzo rozumiemy ten konflikt o tamę między oba stanami. Miejscowi mówią, ze to afera wywołana przez polityków, bo niedługo wybory.
Droga do Munnar wije się wśród plantacji przypraw i palm kokosowych coraz wyżej i wyżej. Zasypiam, by niedługo potem obudzić się w herbacianym raju. Łagodne wzgórza pokrywa zielony kożuch herbacianych krzewów. Płynące wydmy we wszystkich odcieniach zieleni, jasnozielone młode listki na górze, poniżej głęboka ciemna zieleń starszych liści... Mieniące się barwą herbaciane poletka wraz z konturem wzgórz tworzą fantazyjne wzory, czasem regularne, wręcz geometryczne, czasem zupełnie chaotyczne, jakby namalowane pędzlem impresjonisty. Drobne postacie kobiet uwijają się wśród krzewów, znad herbacianej kołderki widać tylko ich głowy, pochylony tułów i sprawne ramiona. Wśród wzgórz niesie się szczebiot sekatorów, młode, ścięte listki wpadają do małej torebki przymocowanej do ostrza sekatora. Gdzieś daleko ciemne sylwetki wysokich szczytów Ghatów Zachodnich. Herbata – nasza pierwsza miss piękności wśród upraw.
Większość plantacji należy do koncernu Tata, producenta autobusów i samochodów oraz właściciela hoteli Taj.
Sam Munnar, założony pod koniec XIXw. przez pewnego Szkota, to obecnie skupisko sklepików i hoteli, do których tłumnie przybywają Hindusi z innych regionów kraju. Górski klimat oferuje czyste, rześkie powietrze i temperatury niższe niż na upalnym wybrzeżu. Turystów przyciągają bajeczne widoki plantacji, górskie szczyty, m.in. najwyższy szczyt południowych Indii Anamudi (2695mnpm) oraz rezerwat Erawikulam, w którym spotkać można jeszcze zagrożone wyginięciem tary himalajskie.
Jakże różni się przyrodnicza, chrześcijańska Kerala od świątynnego, hinduskiego Tamilnadu. Miejscowi, których spotykamy na naszej drodze tak często opowiadają nam o różnicach między drawidyjską, pierwotną kulturą Indii południowych a kulturą ludów Arjów – nomadzkich plemion z płaskowyżu irańskiego, osiadłych w Indiach północnych. Nie znamy w ogóle Indii północnych. Poruszamy się tylko w ramach dwóch sąsiednich stanów na południowym krańcu półwyspu indyjskiego. I nawet tu dostrzegamy to specyficzne piękno różnorodności. Niczym w mieszance przypraw masala, smaki, kolory i zapachy uzupełniają się i razem tworzą mocny aromat, zawsze ostry, niewyjaśniony, pozostający w pamięci na długo.
Wielu rzeczy w Indiach nie rozumiemy i wciągu trzech tygodni nie dane nam będzie dotknąć prawdy. Rozmawiamy chociażby o kastach i edukacji. Niektórzy mówią, że powoli zanika system kastowy. Jednakże nasi rozmówcy twierdzą, że tu gdzie mieszkają niemożliwe jest chociażby małżeństwo dwukastowe. Może gdzieś w miastach, w Mumbaju – dodają po zastanowieniu. Wiele się jednak zmienia. W Indiach do 14 roku życia edukacja jest obowiązkowa i bezpłatna. W jednej klasie uczą się dzieci z różnych kast, ubrane jednak zawsze w identyczne mundurki. Członkowie najniższych kast mogą liczyć na dopłaty do czesnego na studiach. Mają też zagwarantowane miejsca w indyjskim parlamencie. Najbardziej prestiżowe są jednak szkoły prywatne, na których zbijają kokosy politycy. Jednak aż ponad połowa mieszkańców wsi nie kończy szkoły, pomimo tego, że szkoły często prowadzą rządowy program dożywiania dzieci. Zgodnie z naszym książkowym przewodnikiem 65 % mieszkańców Indii umie czytać i pisać, przy czym w tej grupie mężczyźni to 76%, kobiety – 54%.
Przoduje pod tym względem Kerala, gdzie 91% mieszkańców umie czytać i pisać (w Tamilnadu – 65%), to ponoć najlepiej rozwinięty, wykształcony i spokojny stan w Indiach. Jego mieszkańcy żyją najdłużej i najwięcej zarabiają, czerpiąc dochody z turystyki, upraw i handlu bananami, imbirem, gumą, orzechami kokosowymi i nerkowcami.