Geoblog.pl    tamitu    Podróże    W kraju świątyń i latryn - Indie Południowe    Thekkadi
Zwiń mapę
2011
27
gru

Thekkadi

 
Indie
Indie, Thekkadi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7356 km
 
27 grudnia

Ten dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze. Wiązało się z nim wiele obaw. Pierwsze, niestety uzasadnione, dotyczyły naszego nowego kierowcy. W związku z konfliktem na granicy Tamilnadu i Kerali musieliśmy przesiąść się z samochodu z rejestracjami tamilskimi do samochodu z rejestracją keralską. No i tym samym zmienił nam się też kierowca. Rano w Maduraju przyszedł po nas burakowaty gościu, który nie tylko nic nie kuma po angielsku, ale też co gorsza nie bardzo orientuje się w terenie. Obawy nasze wiązały się też z kwestią przekroczenia granicy z Keralą. Istniała groźba, ze w ogóle nie uda nam się jej przekroczyć i ze trzeba będzie objeżdżać niebezpieczny region a tym samym jechać 11 godzin zamiast 4. Kordony policji, kilka postojów przy granicznych posterunkach, jakieś raporty, papiery, ale się udało.

Opuściliśmy klimatyczne Tamilnadu – krainę pobożności, pachnącą kadzidłem i jaśminem. Powitaliśmy stan Kerala, gdzie wśród dziewiczej natury chcielibyśmy trochę uspokoić zmysły zmęczone gorączką tamilskich miast. Jesteśmy w Thekkady, skąd jutro wybierzemy się do rezerwatu przyrody Perijar. To przyjemne miasteczko, z czystym, górskim powietrzem, mnóstwem sklepików z ziołami, przyprawami i hippisowskimi ciuchami. Sporo tu białych twarzy a co za tym idzie restauracji w nieco zachodnim stylu, w których podają do dania widelec i łyżkę.

Dzień miał być spokojny i relaksujący. Postanowiliśmy zatem tu w Thekkady zakosztować ajurwedy – tradycyjnej medycyny hinduskiej, znanej i praktykowanej od 5000 lat. Ajurweda ma wpływać dobroczynnie na kondycję fizyczną, umysłową i emocjonalną człowieka. Zdjęcia w folderach reklamowych pokazują jak uduchowieni lekarze ajurwedy leją na tzw trzecie oko pacjenta złoty strumień oliwy, skóra się błyszczy, jaśminy unoszą się na wodzie w kamiennych misach. Jak wyglądało nasze spa? Oto leżę niczym Ewa na obitym skajem łożu w klitce pomalowanej na zielono. Masażystka Bina zasłania wejście czerwoną zasłonką. Wylewa na mnie hektolitry ciepłej oliwy o słodkim zapachu, po czym wykonuje godzinny masaż, zamaszystymi, silnymi ruchami. Wszystko jest lepkie i tłuste, dziwnie przyjemne. Bina ma męża i trójkę dzieci, ale nie widuje ich zbyt często, mieszkają aż 200 km od Thekkady. Mąż Biny nie ma pracy, więc opiekuje się dziećmi. W tej rodzinie to Bina zarabia, ukończyła roczny kurs masażu ajurwedy i ma 9 letnią praktykę. Twierdzi, ze ajurweda w większości przypadków prowadzi do całkowitego wyleczenia. Pigułki medycyny zachodniej tylko na chwile oddalają chorobę. No dobrze... Obawiam się, czy nie nabawię się jakiejś przypadłości siadając na stołku w łaźni parowej czyli drewnianej zamykanej skrzyni, z której wystaje mi tylko głowa. Bina opowiada mi o swoich dzieciach i gładzi mnie po włosach. Wierzę, że oto pozbywam się toksyn, skóra jest gorąca i tłusta. Bina wyciera mnie dokładnie i już po wszystkim. W pokoiku – poczekalni spotykam nieco wystraszonego Marka, który wyszedł właśnie spod ręki postawnego Hindusa. A miała być piękna hinduska masażystka o czarnych oczach, gęstych włosach, śniadej skórze, łabędzim spojrzeniu... A tu nic z tego, zgodnie z tradycją kobieta masuje kobietę, mężczyzna mężczyznę.

Dziś prócz jednej z najstarszych terapii medycznych, poznamy również najstarszy system samoobrony na świecie, prekursora kung-fu, akrobatyczną sztukę walki kalaripajattu. Coś jakby pusty basen, którego dnem jest czerwona ubita ziemia. W rogach palą się świeczki, na ścianie znak om, i oparte o nią różne rodzaje broni. Widownia zasiada wokół basenu. A w nim kłębią się umięśnione, sprężyste ciała wojowników. Pokazują próbki walk ale też popisy akrobatyczne, takie jak skok ponad kucającymi pięcioma osobami, mostek bez użycia rąk, skok przez płonące obręcze, żonglerka rozpalonymi kijami. Ponoć kalaripajattu opracowali wędrujący mnisi buddyjscy, w celu obrony przed grasującymi bandami.

Po pokazie nurtuje nas dźwięk bębnów na głównej ulicy. Idziemy sprawdzić co się dzieje. Widzimy pochód kolorowego tłumu. Otwiera go postać z tańca kathakali z pomalowaną na czerwono twarzą i przekrwionymi oczami, za nim mali chłopcy niosą na barkach dziwne konstrukcje z kolorowego, błyszczącego papieru, poruszają się mechanicznie, jakby chcieli uciec, ale mężczyźni obok trzymają ich na smyczy z białego materiału, dalej znów nastoletni chłopcy niosą na głowach drewniane piramidy przystrojone liśćmi i pszenicą, mają zamknięte oczy i spocone twarze, obracają się w transie, w kręgu splecionych rąk swoich kolegów, czasem w amoku upadają na ulicę, ale koledzy zaraz ich podnoszą zmuszając do dalszego nieprzytomnego marszu, zaraz za nimi bębniarze, rozgorączkowani, w ich ciemnych twarzach połyskują tylko białka oczu, jeszcze kilku mężczyzn z pochodniami i wreszcie na końcu kobiety w odświętnych saari, każda z ofiarną misą w której pośród kwiatów miga płomyk świeczki. Całą ulicę wypełniają zapachy przypraw z okolicznych sklepików. Zapach kardamonu, emocje tłumu, miarowe dźwięki bębnów porywają nas, Marek w reporterskim amoku poluje na twarze w transie, a mi nie wiem czemu łzy ciekną po policzkach. Docieramy do małej świątyni Durgi, gdzie kobiety składają ofiary, rytmy bębnów nakładają się na siebie, gęstnieją, wydają się nie do wytrzymania, by za chwilę znów zmienić tempo, niektórzy klaszczą, kiwają się w rytmie, bliscy pomagają chłopcom wyjść z transu, wachlują ich chustami, klepią po policzkach. Muzyka cichnie i już po chwili ci, którzy jeszcze kilka minut temu przebywali w nieznanym nam stanie świadomości, jak gdyby nigdy nic pakują się wszyscy na przyczepę pstrokato ustrojonego samochodu, pozują nam do zdjęć i ze śpiewem odjeżdżają w czarną keralską noc.

Co to było? Gdzieś w keralskiej dżungli jest jedyna w Indiach świątynia syna Sziwy i … Wisznu. Pielgrzymują do niej miliony wiernych z całych Indii. Świątynia otwarta jest tylko przez 41 dni w roku i oto dziś właśnie mamy 41 dzień – ostatni dzień pielgrzymowania.

Cóż... A dzień zapowiadał się tak nieciekawie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
oboski
oboski - 2011-12-30 14:58
To gdzie te zdjęcia??
 
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012