26 grudnia
Przede wszystkim dziękujemy za komentarze. Prosimy o więcej. Jest nam raźniej, gdy wiemy, że jesteście z nami.
Po tych kilku dniach zbyt wiele obrazów, kolorów, zapachów kłębi się w naszych głowach. Trudno zasnąć, gdy najpierw trzeba ukołysać do snu podrażnione zmysły. Nawet teraz w pokoju hotelowym. Przez okno widzę i słyszę rozgorączkowany, brudny Maduraj, nad którym wznoszą się olbrzymie, pokryte tysiącem kolorowych figurek wieże świątyni Minakszi. Przyzwyczajam się powoli do tej atmosfery, do bazarów, sklepików, kobiet przemierzających w kolorowych, pięknych saari zakurzone uliczki, trąbiących ryksiarzy, całych rodzin przemykających na rowerach między samochodami, krów, grzebiących w śmieciach. Zaczynam się dziwić jak to możliwe, że istnieją kraje gdzie normą jest chociażby taki warszawski dom handlowyjak Blue city.
Przyzwyczajam się też do jedzenia palcami. Dziś troszkę trudniejsza wersja, bo spróbujcie palcami wyłącznie prawej ręki oddzielić mięso od kości. Jestem już chyba dość zaawansowana, bo wiem na przykład, że aby okazać zadowolenie z jedzenia, należy po skończonym posiłku talerz czyli liść bananowca zawinąć do siebie, nigdy od siebie. Oj, to byłby nietakt.
Ponadto gazety hinduskie donoszą, że uliczny sprzedawca papadamów zadźgał nożem klienta, który nie miał wystarczającej kwoty do zapłaty, niejaki Shital zmienił nazwisko na Sheetal, astrolog proponuje niedrogo wróżby, przepowiednie, astrologiczne obliczenia, a na granicy Tamilnadu i Kerali wciąż niepokój. Jutro przekraczamy tę granicę i w związku z tym musimy zmienicć samochód na posiadący keralskie numery rejestracyjne. Będziemy mieć również innego kierowcę. Pożegnaliśmy dziś zatem Sethu – naszego kierowcę po stronie Tamilnadu.
Wczoraj odprawiliśmy Sziwę na noc do Parwati, dziś znów już w świetle dnia, odwiedziliśmy ich w tej samej świątyni Minakszi. Ta ogromna, pełna zawiłych korytarzy, wewnętrznych kapliczek świątynia jest jedną z najważniejszych w całym Tamilnadu. Legenda mówi, że kiedyś był tu las, w środku którego wyrósł święty lingam. Królewska para długo nie mogła mieć dzieci, więc król modlił się żarliwie przy lingamie. Tak oto z ognia zrodziła się córka o imieniu Minakszi, czyli rybie oczy. Król chciał mieć syna, nie podobała mu się taka córka, zwłaszcza, że miała trzy piersi i wyłupiaste oczy niczym ryba. Gdy dorosła okazała się jednak niezrównaną pięknością. Już jako Parwati stała się żoną Sziwy. Straszliwie zakręcone są te hinduskie historyjki, tak jak i my zabłąkani w zacienionej przestrzeni świątyni. Nie wiadomo, czy skupić się na podziwianiu niezrównanych rzeźb, stworów o łapach tygrysa, głowie słonia, grzywie lwa, zadzie konia i skórze krokodyla, czy może wmieszać się w kolorowy tłum, niosący kokosy, banany, zioła i świeczki, czy obserwować krzątaninę braminów, niezliczone ruchy palców nanoszących na czoło znaki z białego i czerwonego popiołu, czy może lepiej uważać, żeby nie wdepnąć w rozlane masło ghee ściekające z bogini płodności z ciążowym brzuszkiem, albo żeby nie potknąć się o śpiącego na posadzce pielgrzyma. Do tego wypadałoby jeszcze spróbować wyłowić jakiś sens z opowieści przewodnika, prowadzonej w trudnym dla nas do zrozumienia języku tamilsko-angielskim. Taki przewodnik prócz skomplikowanej historii południowoindyjskich dynastii Pandjów, Pandawów, Ćolów i Najaków wytłumaczy też chociażby dlaczego przed Ganeśą wierni krzyżują ręce, łapią się za uszy, po czym pukają pięściami w czoło. Otóż, te czynności otwierają nasze kanały energetyczne. Ponoć dobre na kaca. Wkręca nas czy co?
Jakby nam było mało jedziemy jeszcze 8 km od centrum Maduraju do świątyni Thirupparankundram. Wita nas tam Ganeśa cały upudrowany na biało i Hanuman oblepiony maślanymi kulkami. Kobieta w 4-tym miesiącu ciąży przylepia mi do czoła czerwoną kropkę i wpina kwiat we włosy. Normalnie kosmos. Gdzieś w przestworzach wiruje mi gmach Bluecity. Chyba trochę przedawkowałam :-