Refleksyjne obserwacje Marka:
Wakacje wakacjami, a świat poznawać trzeba. Dziś tuz przed wschodem słońca (czyli o „barbarzyńskiej” 6 nad ranem) mieliśmy ostatnią okazję (bo to nasz ostatni dzień w Luang Prabang), by zobaczyć pochód mnichów buddyjskich przyjmujących jałmużnę – głównie od spragnionych tego doświadczenia turystów…
W tym celu, jeszcze nie w pełni wybudzeni, wsiedliśmy w tuk-tuka by po paru minutach dotrzeć do centrum miasta. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale ludzi zebrało się nawet sporo. Można by ich podzielić na 3 kategorie:
- ci co chcą mnichów obdarować
- ci co chcą sprzedać to czym będą mnisi obdarowywani
- ci co chcą to wydarzenie uwiecznić aparatem lub kamerą…
Cóż, trochę wstyd się przyznać, ale zaliczaliśmy się do tej trzeciej kategorii. Magda gdzieś wyczytała, że na ulicy często sprzedaje się ryż złej jakości i ostatecznie mnisi i tak go nie jedzą. Ponadto, do wręczenia jałmużny trzeba się należycie przygotować (np. powinno się mieć na ramionach specjalną szarfę).
Zaopatrzyliśmy się zatem jedynie w wyśmienitą kawę i w oczekiwaniu na mnichów dokonywaliśmy rozmaitych, ciekawych obserwacji.
Szybko niestety doszliśmy do wniosku, że ten codzienny rytuał – w sumie piękna, szlachetna powinność lokalnych wyznawców buddyzmu – bardzo się skomercjalizował.
Na ulicy dominowali podekscytowani turyści – ci z aparatami i kamerami (jak my) lub ci z zakupionymi produktami spożywczymi oczekujący na nadejście mnichów.
Niektórym towarzyszył nawet przewodnik objaśniający jak należy się zachować, z której strony nadejdą, lub gdzie najlepiej się ustawić, by wykonać dobre zdjęcie…
Wreszcie nadeszli…
Gęsiego, wzdłuż ulicy, raźnym krokiem. Nie zatrzymując się nawet przy darczyńcach, idąc odbierali pokarm i wrzucali go do przewieszonych na ramieniu specjalnych mis. Zdarzało się, że odrzucali podarunek, jeśli była nim np. plastikowa paczka chipsów lub słodyczy…
Zdarzało się również mnichom dzielić się dopiero co otrzymanymi darami z żebrzącymi przy nich dziećmi… To był naprawdę poruszające. Magda podzieli się za pewne z Wami swoimi refleksjami i emocjami. Ja chciałbym wspomnieć tylko o jednej:
Filmując maszerujących po jałmużnę mnichów, myślałem głównie o tym by zrobić jak najlepsze ujęcia, zbliżenia, motywy… zastanawiałem się nawet jaką pod dane ujęcie podłożyć muzykę, jakim tytułem opatrzyć ten rozdział… Tak jestem częścią zachodniego świata – tego, który ma pieniądze i lubi wydawać je na pozyskiwanie (i utrwalanie) doświadczeń takich jak to.
Czy to znaczy, że jestem gorszym człowiekiem od buddyjskiego mnicha, który codziennie przed wschodem słońca zbiera jałmużnę?
Czy to znaczy, że nie dane mi są / będą mistyczne doświadczenia duchowe o których rozprawiają buddyści?
Czy to wreszcie oznacza, że jestem mniej szczęśliwy od Nich? A może to Oni mają mniej szczęścia, bo nie zaznali szczęścia w małżeństwie, radości jaką daje seks, satysfakcji ojcostwa?
Myślę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na te pytania… Być może zrozumiem więcej słuchając jak rośnie laotański ryż.