Geoblog.pl    tamitu    Podróże    Wigilia z Buddą - Laos i Tajlandia w 25 dni    Sabaidii - Dzień dobry Laos
Zwiń mapę
2014
21
gru

Sabaidii - Dzień dobry Laos

 
Laos
Laos, Luang Phrabang
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7677 km
 
Posłuchaj jak rośnie ryż…

Marek mówi konkretniej:
Regionalne powiedzenie mówi, że w Wietnamie sadzą ryz, w Kambodży go uprawiają, a w Laosie słuchają jak rośnie… Faktem jest, że w Laosie w przeciwieństwie do innych państw regionu ryż zbiera się tylko raz w roku. Ludzie zatem mają dużo wolnego czasu. Średnia płaca to mniej niż 100 usd na miesiąc a lokalna waluta lao kip należy do najsłabszych na świecie. 1USD to 8000 kipów.
Pomimo tego wśród Laotańczyków panuje przekonanie, że każdej ludzkiej aktywności powinien towarzyszyć element humoru, zabawy czy dowcipu. Należy wystrzegać się stresu i nie myśleć za dużo. Zbędne troski zakłócają bowiem spokój i równowagę ducha.
Do Laosu dotarliśmy 19 grudnia, późnym popołudniem. Odprawa była sprawna i po uiszczeniu 30usd za lokalną wizę mogliśmy przekroczyć granicę państwa. W Laosie panuje jednopartyjny, quasi komunistyczny ustrój, jednak w Luang Prabang nie widać zbyt wielu jego symptomów. W oczy rzucają się tylko powiewające tu i ówdzie czerwone flagi z sierpem i młotem.
Pomimo zmęczenia i ponad 22 godzinnej podróży, w trakcie której zdążyliśmy nawet odwiedzić Wat Pho w Bangkoku i zażyć masażu stóp, to i tak mieliśmy jeszcze siłę po wsiąść na rowerki i odwiedzić jedną z najlepszych tutejszych restauracji Tamarind. Było warto. Bo komu przyszło by do głowy żeby nadziać kurczakiem i kolendrą trawę cytrynowa albo zrobić chipsy z wodorostów z Mekongu? Najbardziej smakowała nam jednak rybka na parze w liściach z bananowca. Do tego słynne LaoBeer oraz herbatka z morwy, imbiru i jaśminu. Za kolację składającą się z 4 dań, deseru, piwka i herbatki zapłaciliśmy 200tys kipów czyli ok. 80zł. Niektórzy powiedzą, że przepłaciliśmy bo na nocnym bazarze można zjeść do woli za 15tys czyli 2 usd.
Spaliśmy prawie 15 godzin.

Madzia ma refleksje:
W Bangkoku przed samolotem do Luang Prabang mamy kilka godzin przerwy. Otępiali decydujemy się jednak wsiąść do taksówki i wystać godzinę w korkach na drodze do Bangkoku, po to by nacieszyć oczy kolorem szkiełek na budowlach i figurkach kompleksu świątyni Wat Pho i przysnąć chwilkę w trakcie półgodzinnego masażu stóp. Ufff… Godzina w korku powrotem na lotnisko, aby wreszcie, wreszcie wsiąść do samolotu do Luang Prabang, a właściwie powinnam napisać Luang Prabaaaang, bo tak to tu wymawiają, z nosowym przygłosem na końcu. Jak przystało na to leniwe, senne miasteczko, gdzie azjatycki spokój spotyka się z kolonialną francuską elegancją.
Lubię te pierwsze chwile w nowym miejscu. Umysł pomimo zmęczenia jest taki chciwy, chłonny, nastawiony na odbiór. Co tam? Nie mam z tym problemu, że oto niziutki laotański kelner tłumaczy mi, że mam wziąć w palce grudkę sticky rise (lepki ryż), zlepić ją w kulkę wielkości orzecha, umoczyć w sosie, zjeść a potem zagryźć posypanym sezamem chipsem z wodorostów z Mekongu. Z Mekongu? Ej, jestem zbyt zmęczona, żeby to analizować .

20 grudnia 2014
Marek mówi konkretnie:
Cóż… Obudziliśmy się o 12.30 czasu lokalnego, co oznacza 6:30 czasu polskiego. Po lunchu nad Mekongiem znów dosiedliśmy rowerków by tym razem oddać się atmosferze tutejszych świątyń buddyjskich. Około 50% ludności Laosu wyznaje buddyzm a ok. 48% to animiści, choć tak naprawdę ponoć oba systemy religijne funkcjonują obok siebie w zgodzie, przeplatając się i uzupełniając. Najpierw trafiliśmy do Wat Xieng Thong, najbardziej znanego i najczęściej odwiedzanego kompleksu świątynnych budynków. Kolejne złote statuetki Buddy, tu Budda leżący, tu stojący, siedzący, zawsze z tym uduchowionym wyrazem twarzy. Zachwyciły nas mozaiki z kolorowego szkła lustrzanego obrazujące scenki z życia prostych ludzi, piękne drzewo życia i dwa pawie pod nim, głowa słonia ze szkiełek wynurzająca się nagle ze świątynnej ściany i wszechobecny spokój…

Madzia rozmawia z mnichem:
To jeszcze dzieciak. Ale już od 3 lat w świątyni. Idzie na wieczorne modły. Ale widać, że chciałby troszkę pogadać. Polska? Uśmiecha się i macha ręką, że nie, nie wie, Niemcy? Też nie… Ale wie, że chciałby zostać w świątyni. Rano wychodzi jak inni mnisi po jałmużnę, ma tu szkołę, gdzie uczy się „many, many things” i pyta się nas czy nam się podoba ich modlitwa, czy pomodlimy się do Buddy. Nad Mekongiem zachodzi właśnie słońce i masa turystów na wzgórzu górującym nad miastem kieruje swoje fotogadżety ku słońcu a my idziemy posłuchać mnichów śpiewających w świątyni. W pomarańczowych szatach, kilku starszych, paru młodszych, wszyscy siedzą na piętach, twarzą w twarz ze złotym wizerunkiem Buddy, bardzo blisko, śpiewają mu głośno i z zapałem, jeden dzieciak tylko trochę fałszuje ale Budda jak zwykle leciutko się uśmiecha.

21 grudnia 2014
Madzia o dziwo mówi konkrety, bo Marko śpi
Treking był dzisiaj. Nasz malutki laotański przewodnik z plemienia Khamu przegonił nas dosłownie 20km po okolicznych polach, wioskach rozrzuconych pośród malowniczych, pionowych klifów tutejszych gór. Pięknie było i ciekawie. W dżungli sucho, więc całe szczęście nie spotkaliśmy pijawek, za to ten dłuuuugi zielony spacer, a raczej bieg, okazał się świetną okazją do pogawędek o tym i o owym. Ot, laotańska rzeczywistość.

Mnogość plemion przeróżnych zamieszkuje Laos. Różnią się językiem, wierzeniami, ale też sposobem przyrządzania ryżu albo noszenia ciężarów. Bo jedni jedzą sticky rice, inni wolą na parze, jedni noszą ciężary z pola na głowie, inni na ramieniu. Okazało się też, że właśnie dziś rozpoczyna swoje wielkie święto plemię Hmongów. Otóż, chłopcy proszą dziewczyny, które im się podobają aby usiadły naprzeciwko nich, po czym rzucają do siebie piłką, prowadząc w ten sposób rozmowę…? Hmmm… Jeśli dziewczyna chętna do rozmowy, mogą wziąć ślub, od razu, bo śluby można zawierać tylko w grudniu. Ach, i jeśli dziewczyna niechętna, to Hmong pożycza samochód i może nieposłuszną taką … porwać (!!!) Co gorsza, taka dziewczyninie wróci już do swojego rodzinnego domu, bo może przenieść na swoją rodzinę zły czar, chorobę, nieszczęście… Hmongowie wierzą w duchy, każdy organ ciała ma swojego ducha strażnika. Więc przed wielkim rodzinnym wydarzeniem, podróżą, rozpoczęciem szkoły, albo ważnego projektu, albo też w trakcie choroby odprawia się rytuał „baci”, w trakcie którego ducha przywiązuje się do osoby, tak po prostu, białą lub pomarańczową nitką obwiązuje się przegub i już. Nitkę należy nosić 3 dni a potem rozwiązać, Boże broń, ucinać.
Może nas nasz mały Khamu wkręcał? Nie wiem, być może jutro pojedziemy coś popodglądać. W ogóle strasznie dużo podglądamy. Choć nie stronimy też od bezpośrednich interakcji. Marka nie trzeba było dziś długo zapraszać, aby wszedł na imprezę w wiosce plemienia Khamu, ruszył ochoczo w tan, zachęcony sutą dawką LaoBeer, sunął powoli wraz z przesuwającym się kręgiem tańczących. Tak, niby tańczą mężczyźni i kobiety, ale nie wolno im się dotknąć, co tam, Marko złapał starszą panią i dalejże wywijać z nią obroty. Co tam, wszyscy mieli ubaw… I dzieciaki super, nie krzyczą za turystą „one dolar, one dolar”. Jeszcze…. Obserwowaliśmy dziś jak dwóch malców z gilami w nosie reaguje z powagą na podarowany im przez nas kalejdoskop. Rezerwa, powaga, niedowierzanie, próby, jak to działa, nieśmiałe zaglądanie w obiektyw i uśmiech.

W wiosce jest szkoła podstawowa, ale i tak najlepiej wysłać dziecko do świątyni. Bo tam i szkoła i lekarz i wikt i opierunek. Nasz Khamu był mnichem aż 8 lat. Postanowił jednak zakosztować zwyczajnego życia. Żony nie ma, bo nie stać go nawet na adidasy, całą drogę przedreptał w japonkach. Kobiety z jego plemienia są silne i przywykłe do pracy w polu, dźwigają 50kg worki ryżu z pól położonych wysoko w górach. Niestety nie są tak sprytne jak kobiety z innych plemion, nie potrafią robić biżuterii i rękodzieła, które mogłyby sprzedawać na nocnym bazarze w Luang Prabang. One odpowiedzialne są za ryż i inne płody rolne, do mężczyzn należy polowanie. Nasz Khamu chciałby Europejkę, może by się jakiejś spodobał, martwi się tylko, że może jest zbyt drobny, a przecież białe kobiety lubią duże rzeczy.
Chyba że wróci do świątyni, będzie mógł wtedy pomagać innym, wskazywać właściwą drogę, chronić przed złą decyzją i samobójstwem. Sam będzie bezpieczny, szczęśliwy, bliski rozanielonej twarzy Buddy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Ziuba
Ziuba - 2014-12-22 21:40
"...każdej ludzkiej aktywności powinien towarzyszyć element humoru, zabawy czy dowcipu. Należy wystrzegać się stresu i nie myśleć za dużo. Zbędne troski zakłócają bowiem spokój i równowagę ducha." - o tak, chciałabym zasłużyć na laotańskie obywatelstwo! Tego życzę Wam i sobie na 2 dni przed Wigilią! I czekam na kolejne wpisy, by pobyć z Wami chwilę tam;-)
 
Gosia
Gosia - 2014-12-25 22:52
Czy ten obiadek na polu kukurydzy to on tobie Madziu smakował? Bo jakoś nie mam pewności...
 
 
tamitu

Magda i Marek Tokarscy
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 103 komentarze103 350 zdjęć350 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2012 - 28.06.2012